Tatry z dzieckiem - gdzie zjeść w Zakopanem: legendarne miejsca, które warto odwiedzić
piątek, 17 lutego 2017, 17:17Ulokowane z dala od przepełnionych krzykliwą tandetą Krupówek, lub całkiem blisko, w samym centrum miasta. Nie zawsze jednak łatwo je znaleźć.
To miejsca dla wtajemniczonych.
Kolibecka - ul. Przewodników Tatrzańskich 1b
fot. Kolibecka
fot. Kolibecka
- Tylko nie zamawiajcie za dużo! Najlepiej weźcie sobie jedno danie na spółkę, ale tylko zupę - przestrzegała po raz setny Baba Bena. - Bo nie dacie rady tego wszystkiego zjeść.
My nie damy rady? My? Myślała w skrytości Matka, kiwając jednak na zgodę głową. I jak zawsze zamówiła z łakomstwa zbyt dużo.
Olbrzymi żurek z pieczonymi ziemniakami, treściwa zupa gulaszowa, prawdziwa kwaśnica nawet dorosłemu mężczyźnie starczą za cały obiad. Ale Kolibecka mięsem głównie stoi - Jadło Gazdy, Strawa Drwala, Patelnia juhaska, szaszłyki i golonka, a przede wszystkim legendarny już placek po węgiersku. Smażone mięso, gęste zawiesiste sosy, rozpływający się w ustach ser. Jeśli szukacie lekkiej dietetycznej kuchni, wyjątkowo wyrafinowanych potraw to miejsce zdecydowanie nie jest dla Was :). Jeśli jednak nie w smak Wam zgiełk i tandeta Krupówek, jeśli szukacie spokoju, autentycznej góralskiej tradycyjnej knajpy, prostego i smacznego jedzenia lub jeśli po prostu jesteście bardzo głowni – koniecznie musicie tu zajrzeć.
To, nad czym Matka nieustannie ubolewa, to zbyt skromna propozycja dla najmłodszych. Tak, to prawda, są przepyszne naleśniki z białym serem i dżemem. Ale ile można jeść naleśniki? Aż by się prosiło o jakąś zdrową i nie-słodką alternatywę dla najmłodszych. Zwłaszcza, że z „dorosłego” menu nie można zamówić dla malucha pół porcji.
Kolibecka jest malutka. Na dole cztery nieduże stoliki, na górze mała salka. Na szczęście w lato jest jeszcze fajny przestronny ogródek. Często, szczególnie w porze obiadowej, trzeba dość długo czekać na jedzenie. A gdy pogoda barowa, w środku ciężko o miejsce. Nie ma udogodnień dla maluchów. A toaleta, o zgrozo!, jest na zewnątrz. Co to znaczy zimą dla rodziców ubranego na cebulkę kilkulatka nie muszę chyba opowiadać.
Mimo tych drobnych niedogodności, przy każdej wizycie w Zakopanem zawsze wracamy do Kolibecki. To jeden z ważniejszych punktów na kulinarnej mapie Zakopanego.
Bąkowo Zohylina Wyżnio i Bąkowo Zochylina Niżnio - ul. Piłsudskiego 6 (Niźnio) i ul. Piłsudskiego 28a (Wyźnio)
To był zwykły, wakacyjny dzień. A raczej późny wieczór. Wracaliśmy z długiej wycieczki, gdy naraz Miętus zastrzygł uszami.
- Słyszycie? - spytał.
- Nie, nic nie słyszymy.
- Posłuchaj mamo! Chodźmy, chodźmy - i zaczął ciągnąć nas w stronę drewnianej bramy. Poszliśmy. A tam, jak u Wyspiańskiego, ciemność rozświetlało światło padające z okien drewnianej chaty. A coraz wyraźniejsze dźwięki muzyki prowadziły Miętusa jak po sznurku. W niepamięć poszły wszystkie lęki związane z ciemnością, potwory i duchy, które groźnie czają się wszędzie po zapadnięciu zmroku, gdy tylko puści się rękę rodzica.
Menu też wygląda na typowe. Ot, kwaśnica, i żurek, i borowikowa. Są oscypki, moskole, szaszłyki, kotlety, polędwiczki. Niby nic nowego, żadnych niespodzianek. Ale spróbujcie ich :).
I jeszcze jedno. W tym miejscu po prostu lubią dzieci. To widać i czuć na każdym kroku. Gdy Miętus urzeczony staną przed kapelą, górale (i tak świetnie grający) jakby skrzydeł dostali. A gdy oba Bachory zaczęły radośnie pląsać po środku sali, gdy dołączyły do nich inne dzieciaki będące tu z rodzicami, uśmiechom całej obsługi nie było końca.
Nie wiem jak się stało, ale nigdy nie trafiliśmy do Bąkowa za dnia. I za każdym razem, czy to do Zohyliny Wyżnio, czy bliźniaczej (umiejscowionej tuż obok Krupówek) Zohyliny Niżnio, zawiodły nas tam dźwięki muzyki. Czary jakieś? A może to miejsce jest po prostu magiczne?
* * *
Jeśli chcecie wiedzieć, gdzie jeszcze warto zabrać maluchy na rodzinny obiad w Zakopanem - zapraszamy do pierwszej części naszego kulinarnego mini przewodnika po stolicy Tatr.
A może WY moglibyście polecić nam jakieś fajne restauracje w Zakopanem przyjazne dzieciom? Jeśli tak, dajcie znać w komentarzach. Wszelkie rekomendacje jesteśmy gotowi przetestować na naszych żywych organizmach i zdać Wam później relację :)
Tatry z dzieckiem - jednodniowe wycieczki po najpopularniejszych dolinach
piątek, 10 lutego 2017, 20:56- To gdzie w końcu jedziecie na urlop? – zaczepiła Matkę Dociekliwa Sąsiadka.
- Hmmm, może do Zakopanego?
- Do Zakopanego??? Rety, a co tam można robić z dziećmi? Zanudzicie się na śmierć!
Matka niepewnie przełknęła ślinę. Tak, plany wakacyjne posypały się nam w tym roku. Wyjazd nad morze w czerwcu nie wypalił, potem siedzieliśmy wieki u Babci na działce spędzając miło czas na nic-nie-robieniu. W końcu, po gorących dyskusjach, Matka z Ojcem doszli do wniosku, że trzeba jednak Bachorom dostarczyć jakąś rozrywkę. I samemu odpocząć. Po długich analizach wyszło im, że to właśnie w Zakopcu jest najwięcej atrakcji. Nawet gdy pada. A biorąc pod uwagę nasze szczęście, to padać będzie na pewno.
Wątpliwości jednak zostały zasiane. Czy faktycznie w Tatry z dziećmi to dobry pomysł? Co będziemy tam robić? Przecież na Granaty z nimi nie wejdziemy. Na Orlą Perć tym bardziej.
Z wózkiem do Doliny Kościeliskiej
Dolina Kościeliska. Każda wycieczka szkolna musi zaliczyć ten punkt programu. Każdy pensjonariusz leniwie włóczący się po Krupówkach też prędzej czy później do Kościeliskiej trafi. Bo jak to tak, być w Tatrach a nie być w górach? Pfffy, jakby Kościeliska górami była, prychała do niedawna z wyższością Matka.Pobieżna analiza mapy wskazywała jednak, iż tylko Kościeliską i Chochołowską damy radę przejść z wózkiem. Taaaak, Tedi ma półtora roku, niby chodzi i biega z prędkością meserszmita, ale to jednak maluch - śpi jeszcze w ciągu dnia, no i kondycyjnie może nie dać rady. Pokrzywione kręgosłupy Matki i Ojca postawiły stanowcze veto pomysłowi dźwigania Tediego, wraz z tysiącem najpotrzebniejszych rzeczy, w nosidełku na plecach. Z lekkim zawstydzeniem więc Matka orzekła – idziemy do Kościeliskiej. Z wózkiem. I poszliśmy.
Kościeliska jest piękna. Spośród najpopularniejszych dolinek Tatrzańskich po polskiej stronie, to Kościeliska właśnie jest chyba najpiękniejsza. Na całej długości droga jest utwardzona, jeżdżą po niej bryczki konne, bez problemu przejedziemy ją też w całości wózkiem z małym dzieckiem (byliśmy latem, ale podejrzewam, że w zimę sytuacja wygląda podobnie). Nieliczne fragmenty bardziej kamieniste są nie dłuższe niż 5-10 metrów więc każdy, nawet taka lebiega jak Matka, da radę przeciągnąć wózek. Od wejścia do TPN do schroniska teoretycznie zajmuje 1,5 godziny, my pobiliśmy chyba rekord - w jedną stronę zajęła 4,5 :). Szlak wije się długim wąwozem, po obu stronach góry, a im dalej tym widoki piękniejsze. Okazało się jednak, że to nie góry są w największą atrakcją. Wzdłuż całej doliny płynie górski strumyk przecinając szlak w wielu miejscach. A każde takie miejsce to cudowna okazja, żeby powrzucać do wody kamienie. No więc Bachory z uporem maniaka, zaciętością wielką i niezwykłą determinacją wrzucały bez wytchnienia, a Matka zastanawiała się co będzie, jak w końcu zasypią cały strumień.
Czy polecamy zatem Kościeliską na wycieczkę z maluchami? Niekoniecznie. Jeśli lubiliście kiedyś pochody pierwszomajowe, jesteście fanami wielkich spędów ludzkich i macie silną potrzebę afiliacji, to Kościeliska może okazać się świetnym wyborem. Jeśli jednak marzy Wam się chwila ciszy i wytchnienia, bliskość natury, śpiew ptaków, to omijajcie szerokim łukiem. Tłum ludzi w godzinach przedpołudniowych dziarsko maszeruje ramię w ramię, noga w nogę w kierunku schroniska po to, by w godzinach popołudniowych w podobnym towarzystwie wracać drogą powrotną. I choć specjalnie pojechaliśmy w Tatry poza sezonem, specjalnie wybraliśmy środek tygodnia na pierwszą wycieczkę, to nawet przez chwilę nie udało się nam się być sam na sam z dziećmi. Do tego stopnia, że zrobienie zdjęcia bez czyjejś nogi lub ręki graniczyło z cudem.
Ciuchcią do Chochołowskiej
Miętus jest wielkim fanem pociągów. Tych dużych i tych małych. Każda ciuchcia wywołuje u niego błysk w oku i wypieki na twarzy. Gdy zobaczył więc ciuchcię przy wejściu do Doliny Chochołowskiej, nie mieliśmy wyboru. I to był zdecydowanie dobry wybór.Przez pierwszą, tę najmniej interesującą, część Doliny Chochołowskiej można przejechać turystyczną kolejką „Rakoń. Droga jest asfaltowa i bez problemu można przejechać ją wózkiem, jest jednak dość długa i mało urozmaicona. Kolejka wyrusza kursuje co pół godziny i dowozi nas do Polany Huciska (mniej więcej w połowie drogi), bilet kosztuje 5 zł (nasze maluchy jechały za darmo) i bez problemu można nią przewieźć wózek.
Dalej droga jest brukowana, dość równa, z niewielkimi kamienistymi fragmentami - dość komfortowa i mało wymagająca, wózek na dużych kółkach i mało wprawny w górskich wędrówkach 3-latek spokojnie dadzą radę (nad klasyczną spacerówką-parasolką jednak bym się zastanawiała).
Na końcu Doliny Chochołowskiej czeka na nas schronisko z ciepłą herbatą z sokiem malinowym i drobną strawą. Dużo mniej jest tu ludzi, tłok nie tak duży jak w Kościeliskiej, ale i widoki zdecydowanie mniej porywające. W połączeniu z przejażdżką ciuchcią całość jest jednak fajną przygodą dla maluchów. Zwłaszcza, że po drodze można kolekcjonować kamienie (nowa pasje Tediego), łazić po drewnianych płotach (pasja Miętusa) i obserwować pasące się owce, które do tej pory mały człowiek widział jedynie w książeczce. Bachory, uzbrojone w owcze dzwoneczki, biegały po całej dolinie przeraźliwie becząc wzbudzając w tym ból głowy i irytację rodziców, u pozostałych zaś turystów uśmiechy na buzi. Matka podejrzewa, że trafiliśmy tego dnia na najcierpliwszych turystów w Tatrach. Ojciec jest głęboko przekonany, że nasze potomstwo stanowiło bez mała atrakcję porównywalną co najmniej do żywych baranów. A może i większą. Jak by nie było, nikt uwagi nam nie zwrócił, zostaliśmy zaś powszechnej zapamiętani, bo do końca wyjazdu, w najmniej oczekiwanych miejscach zagadywali do nas obcy ludzie mówiąc, że podziwiają siłę i determinację naszych dzieci w poznawaniu świata i że byli pod wrażeniem ich żywotności w Dolinie Chochołowskiej.
Strążyska z wózkiem? Matko i Ojcze nie idźcie tą drogą!
Wszystkie znane nam źródła pokazywały, iż Strążyska nie jest dostosowana do turystyki wózkowej. Zmyliły nas jednak tłumy ludzi z wózkami pełnymi niemowląt stojące w kolejce po bilety do Strążyskiej. Matka z tych, co to mają alergię na wszelkie „nie da się”, bo przecież wszystko się da. Strążyską z wózkiem też. Znacie to podejście: ja nie dam rady? Ja nie dam rady??? Na wszelki wypadek Matka zapytała jeszcze rodowitego górala siedzącego w budce TPNu przy wejściu do parku: Panie, przejedziemy wózkiem z dzieckiem? A przejedziecie, pewnie, że przejedziecie. Ale wie pani, wózek sam nie przejedzie, trzeba pchać. Pfffy, co to dla mnie, rzekła Matka.I pchała.
I pchała. I pchała, i pchała.
A Ojciec zgrzytał zębami, przeklinał na czym stoi i dźwigał Tediego na barana.
I co? Da się? Da się! Ale co to za przyjemność??? Całą droga jest wybrukowana różnej wielkości kamieniami. Oznacza to, że wózek trzeba pchać, ciągnąć i przenosić całą drogę (a mieliśmy wózek na dużych kołach, spacerówka – parasolka na tej trasie może być o tyle lepszym rozwiązaniem, że można ją złożyć i nieść w ręku, pojechać nie pojedzie, to pewne). Nie ma mowy, żeby jechało w tym czasie w wózku dziecko. Wstrząs mózgu gwarantowany.
Na końcu doliny czeka na nas szałas z gorącą herbatą z sokiem malinowym, który - w połączeniu z pięknym widokiem na Giewont - trochę udobruchał Matkę. Ze zmęczenia jednak padła jak mucha na trawie, obok śpiącego niewinnie Tediego. Miętus z Tatą ruszyli natomiast podziwiać wodospad, Siklawicę (20 minut wąską, ale łatwą dla przedszkolaka ścieżką) zostawiając oniemiałą Matkę z głową pełną pytań: czy wszystkie dzieci są nie do zdarcia? jak to się dzieję, że mały człowiek umiera z przemęczenia i wpada w szloch, że bolą go nóżki i już dalej absolutnie, ale to absolutnie, nie da rady się ruszyć z miejsca a minutę później, zwabiony wizją wody spadającej z wysokości, biega rączo po kamieniach niczym górska kozica???
Strążyska jest piękna. I nie tak zatłoczona jak Kościeliska i Chochołowska. Ale zdecydowanie z nosidełkiem!
Tatry z dzieckiem - gdzie zjeść w Zakopanem
czwartek, 19 stycznia 2017, 23:53- O nie! Ja w tym roku na urlopie nie gotuję! - zarzekła od samego początku Matka - Ja też chcę odpocząć.
Tata Chłopców zrobił niepocieszoną minę - to co będziemy jeść? Przecież na tych Krupówkach nie dość, że nic dobrego nie ma, to jeszcze drożyzna straszna.
Matka nieczule wzruszyła ramionami. Trudno, co ma być to będzie. Najwyżej będziemy żywić się hot dogami na stacji benzynowej, a Bachory - słoiczkami. Gdzieś w sobie jednak zaparła się, że dobre i niedrogie jedzenie w Zakopcu znajdzie. I znalazła. I to w samiusieńkim centrum, na Krupówkach.
Dobra Kasza Nasza - Krupówki 48
W górnej części Krupówek, w miejscu, gdzie przestają być one deptakiem a łączą się z Aleją 3 maja stoi piękna drewniana willa a w niej jest mała, niepozorna z zewnątrz knajpa. Z zewnątrz może i niepozorna, ale w środku! Niby nic, prosto i skromnie, drewno, ciepłe brązy i beże, zieleń. Ale jak ze smakiem! Wygodne kanapy, miękkie fotele, a w tle cichutko przygrywa nam jazz.
Wchodzimy i nieśmiało zajmujemy stolik przy oknie. Tak tu miło, aż strach, że nasze Bachory swoim pokrzykiwaniem i pobrykiwaniem zaraz zepsują ten chillout. Na szczęście otwarte okno wychodzące wprost na Krupówki, grajek grający na dole i przechodzące tłumy, na długo odciągają ich uwagę.
W Dobrej Kaszy Naszej kaszę głównie podają. Dla nas to strzał w dziesiątkę, bo my kaszowi bardzo jesteśmy. Zamówiliśmy dwa zestawy – jeden z boczkiem i śliwkami suszonymi, drugi z karmelizowanymi jabłkami i wiejską kiełbasą. A dla Miętusa zestaw dla dzieci. Dania zapiekane są w piecu, a podawane w specjalnych kokilkach na deskach, razem z sosem i surówką. Całość wygląda bardzo apetycznie. I tak też smakuje. Porcje są duże i pyszne.
Uwiedzeni smakiem i klimatem wracaliśmy tam często. Za każdym razem było tak samo. Za każdym razem pysznie. Wypróbowaliśmy chyba wszystkie możliwe zestawy, w różnych konfiguracjach. Wypróbowaliśmy cierpliwość kelnerek i kucharzy zmieniając bezlitośnie to rodzaj kaszy, to sos, to inną niż w zestawie surówkę. I nigdy nie było z tym problemu. Szczególnie polecamy kaszę z kurczakiem curry i czarnymi oliwkami, oraz boczek ze śliwkami, ale wszystkie zestawy (cena to ok 20 zł) są godne wypróbowania. Także dania dla dzieci (ok 10 zł) są świetne – duże i pyszne.
Aż nadszedł czas Wielkiej Próby. Tego dnia przeliczyliśmy własne siły. 10-godzinna wycieczka, cały dzień na nogach, tyle atrakcji, że Bachory przez dzień cały nie zmrużyły oka. Do Kaszy Naszej dotarliśmy ostatkiem sił, głodni i zmęczeni niebotycznie. Gdy czekaliśmy na jedzenie Maluchy dostały małpiego rozumu. Najpierw zmienili się w stado beczących owiec, potem zaczęli śpiewać i uciekać od stolika, by na końcu wpaść w stan skrajnej rozpaczy i szlochów. Matka dostała histerii, że nas stąd wyrzucą a do następnej knajpy dzieciaki nie dojdą, gotowe paść z głodu i zmęczenia po drodze. Zaczęła ich więc nerwowo i zupełnie nieefektywnie uciszać. Ojciec, nieco przytomniej, próbował ich zainteresować zdjęciami w aparacie. Nie na długo to wystarczyło. I wtedy przeszła obok nas kelnerka. Popatrzyła z uśmiechem na nasze słodkie potomstwo i nawet powieka jej nie drgnęła. To koniec, pomyślała Matka. Poszła pewnie po menadżera, żeby nas stąd wyprosił. Po minucie kelnerka wróciła. Sama. Wręczyła Bachorom pudełko z kredkami i kilka białych kartek. Zadziałało. Tym drobnym gestem Kasza Nasza skradła nasze serca dokumentnie i dozgonnie.
Regionalny Bar Mleczny - Zamoyskiego 5*


Z rozrzewnieniem i nostalgią wspomina Matka odwiedzane tak często onegdaj bary mleczne. Ach te kwadratowe stoliki przykryte lepiącą się ceratą, te aluminiowe sztućce i pierogi ruskie pływające w kałuży tłuszczu i skwarek. Ach te wszystkie rozważania nad sensem życia i świata, te wszystkie rozmowy o wielkich ideach prowadzone nad kotletem mielonym i marchewką z groszkiem. Ach, te czasy młodości! Ale żeby teraz tam się stołować? Przecież jest tyle fajniejszych miejsc, w których można zjeść coś dobrego. I niby nic nie mamy do barów mlecznych, wprost przeciwnie, miło je wspominamy, ale jakoś nie przyszło Matce do głowy, żeby to tam zabrać Bachory na jedzenie.
- A może zajrzymy? - spytał Tata Chłopców gdy przechodziliśmy koło pięknej drewnianej willi w górnej części Krupówek.
- Do baru mlecznego? Z nimi? - spojrzała z zaskoczeniem i niedowierzaniem na tę niedorzeczną propozycję Matka - Do baru mlecznego z dzieckiem uczulonym na mleko? Przecież tu na pewno nic dla Tediego nie będzie.
Zajrzeliśmy. A potem zaglądaliśmy tam już regularnie :)
Dwie duże przestronne sale, wygodne spore stoły (bez cerat!), wszystko w drewnie. Zakopiański style bez całej tej tandety, nadmiaru i krupówkowej kiczowatości. Prosto, schludnie, estetycznie. Z typowego baru mlecznego została tam jedynie tablica z jadłospisem, typowe barowe menu i kasa przy której się zamawia.



A jedzenie? Przygotowywane na bieżąco, świeże, smaczne, pachnące. Nie uświadczysz tu wykwintnych i wyrafinowanych potraw, ale przecież nikt się tego po barze mlecznym nie spodziewa. Pyszne „dania mączne” – Miętus zajadał się pierogami z jagodami i plackami ziemniaczanymi. To tu spróbował swoich pierwszych w życiu naleśników z serem (tak tak, w końcu zaczął nam wyrastać z alergii na mleko). Tedi nie mógł się oderwać od kwaśnicy i udka z kurczaka. Wszystko, czego próbowaliśmy, było bez zarzutu – i placki po zbójnicku, i żeberka, i de vollaille, i gulasz, i kotlety schabowe, i rosół, i żurek. Proste, bezpretensjonalne (takie jakie najbardziej lubią Bachory), po prostu smaczne. Do tego bardzo przystępne ceny (dania obiadowe ok. 15 zł) i duża doza tolerancji na dzieciaki biegające po przylegającym do baru ogrodzonym mini-ogródku, oraz krzesełka do karmienia najmłodszych. I tylko przewijaka w łazience brak do pełni szczęścia.
* Uwaga, w Zakopanem przy Krupówkach są dwa bary mleczne. Jeden, ten bardziej popularny, znajduje się w dolnej części Krupówek. Ale nie o nim tu mowa (kolejki tam straszne, notoryczny brak miejsc przy stolikach, obsługa niemiła, a jedzenie zimne i niesmaczne). „Nasz” bar znajduje się w górnej części Krupówek (a właściwie na ich przedłużeniu), jeszcze wyżej niż Dobra Kasza Nasza.
Wytwórnia Lodów Naturalnych - Krupówki 32
Matka to pies na lody. Tata Chłopców też, ale w życiu się do tego nie przyzna. By ćwiczyć silną wolę i zdolność samoograniczania się postanowiliśmy już na samym początku: lody nie częściej niż raz dziennie, a najlepiej co drugi dzień! I co? I pstro :(
Już pierwszego dnia odkryliśmy na Krupówkach Wytwórnię Lodów Naturalnych. I już do końca wyjazdu nie mogliśmy się od niej uwolnić. Jakby się Matka nie wysilała, by tak zaplanować trasę codziennej marszruty, żeby szerokim łukiem ominąć straszne Krupówki, Wytwórnia Lodów przyciągała nas dzień w dzień jak magnes w nieznany nikomu i niezrozumiały sposób. Czasem dwa razy dziennie. Szczytem upadku było zjedzenie trzech (trzech!!!) porcji jednym ciągiem, jedna po drugiej. Bez, choćby krótkiej, przerwy na kawę.
Co w tych lodach jest takiego? Ano po pierwsze są zrobione w 100% z naturalnych składników, bez żadnych barwników, sztucznych aromatów i całego tego chemicznego syfu. I nie chodzi tu wcale o mglistą świadomość, że zdrowe, że naturalne. Ani nawet o próby ukojenia wyrzutów sumienia wywołanych przez zwykłe łakomstwo. To po prostu czuć na języku, serio. Po drugie smaki – czasem bardziej tradycyjne (czekolada, wanilia, malina), czasem bardziej oryginalne (mascarpone z wiśnią albo z czarną porzeczką, truskawka z bazylią, czeko-banan), codziennie robione na nowo, codziennie pyszne. Po trzecie – ceny. Matce, przyzwyczajonej do cen warszawskich, wierzyć się nie chciało, że za dość duże lody dla 4-osobowej rodziny ma wyjąć 15 złotych z portfela.
I tylko jedno ale: nie warto przychodzić zbyt wcześnie, tuż po otwarciu. Lody są robione codziennie rano, zdarzyło nam się siedzieć i czekać karnie na krzesełkach przez kwadrans, aż panie ukręcą kolejne smaki.
Drugą część naszego mini przewodnika po najciekawszych i najbardziej przyjaznych dzieciom restauracjach w Zakopanem - Gdzie zjeść w Zakopanem: legendarne miejsca, które trzeba odwiedzić.
A może i WY macie jakieś ulubione knajpy w stolicy Tatr i możecie nam coś polecić? Jeśli tak, koniecznie napiszcie w komentarzach. Obiecujemy wypróbować :)